
Po niecałych dwóch miesiącach od wejścia w życie ustawy z 20 lipca 2018 r. wprowadzającej tzw. mały ZUS, chyba nikt nie ma już wątpliwości, że jest ona znacząco niedopracowana. Znów można odnieść wrażenie, że rząd chciał coś zrobić, ale że tak się przestraszył nadużyć, że ograniczył liczbę beneficjentów ustawy do możliwie jak najmniejszej liczby jednoosobowych firm.
Ustawa z 20 lipca 2018 r. o zmianie niektórych ustaw w celu obniżenia składek na ubezpieczenia społeczne dla osób fizycznych wykonujących działalność gospodarczą na małą/mikro skalę, miała być zachętą dla Polaków do zakładania działalności gospodarczej nad Wisłą. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że mały ZUS, tak jak szereg innych rozwiązań wprowadzonych w Polsce w ostatnich latach, znów dał tylko polskim przedsiębiorcom nadzieję na zmniejszenie obciążeń. W rzeczywistości „mały ZUS” jest obwarowany tyloma wyłączeniami, że niejeden przedsiębiorca, chcący skorzystać z ulgi, odejdzie z urzędu z kwitkiem.
Z „małego ZUS-u” nie skorzystają m.in. przedsiębiorcy, których roczny przychód przekroczy w ciągu roku kalendarzowego 30-krotność minimalnego wynagrodzenia, czyli ok. 63 tys. zł (i to nawet w przypadku, gdy przekroczy on tę kwotę o złotówkę). Jeśli ktoś sądzi, że ustawodawca się tu pomylił, to niestety jest w błędzie. Ustawodawca rzeczywiście uzależnił mały ZUS od przychodu (a nie od dochodu), którego wysokość ustalił na dramatycznie niskim poziomie.
Ale to jeszcze nie wszystko, z małego ZUS-u nie skorzystają firmy, które prowadzą działalność krócej niż 60 dni, ani przedsiębiorcy, którym przysługują preferencyjne składki, tzn. od zadeklarowanej kwoty nie niższej niż 30 proc. minimalnego wynagrodzenia. Dodatkowo ulgi w ramach małego ZUS-u będą niedostępne dla osób, które świadczą usługi na rzecz byłego pracodawcy oraz osoby opłacające podatek dochodowy w formie karty podatkowej. W przypadku tych ostatnich przedsiębiorców ustawodawca uznał, że nie prowadzą oni ewidencji przychodów, co mija się z prawdą, jako że wszyscy oni prowadzą ewidencję dla celów VAT, a niektórzy ewidencjonują nawet przychody za pomocą kas fiskalnych.
Patrząc na próby kolejnych rządów w zakresie ułatwiania działalności polskim przedsiębiorcom trudno jest nie zauważyć, że jeszcze daleko jest im do rozwiązań proponowanych przez najbardziej przyjazne biznesowi państwa Europy. W Wielkiej Brytanii, państwie stawianym za wzór do naśladowania w dziedzinie wspierania przedsiębiorczości, właściciele firm rzeczywiście czują, że wysokość składek na ubezpieczenie zależy od ich zarobków. Na przykład w przypadku dyrektora spółki LTD w UK próg Primary Threshold (PT) wynosi obecnie 702 funtów miesięcznie. Poniżej tej kwoty dyrektor nie musi opłacać składek National Insurance Contribution (NIC), natomiast po jej przekroczeniu składki ustalane są procentowo od konkretnych zarobków.
Porównanie warunków prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce i w UK najlepiej przedstawia poniższa tabelka:

Komentarze są wyłączone.