
„Saga żarówkowa”, czyli prowokacja Urzędu Skarbowego w Bartoszycach, dobitnie pokazała, jak w Polsce traktowani są przedsiębiorcy. Dla rzeszy polskich urzędników przedsiębiorcy to wciąż potencjalni oszuści i złodzieje, a także świetni kandydaci do podniesienia statystyk w zakresie urzędniczej skuteczności. Dodajmy – sowicie nierzadko premiowanej.
Dawno żadna afera z udziałem urzędników skarbówki nie wzbudziła wśród polskich przedsiębiorców takiej fali złości, jak właśnie „saga żarówkowa”. Ot pewnego dnia, w godzinach popołudniowych, do warsztatu samochodowego w Bartoszycach (w woj. warmińsko-mazurskim) zgłosiły się dwie kobiety, które potrzebowały wymienić przepaloną w aucie żarówkę. Właściciel warsztatu kończył właśnie pracę, ale w odruchu serca zdecydował się pomóc i zlecił swojemu pracownikowi zamontowanie w samochodzie prywatnej żarówki, ponieważ, nie prowadząc sprzedaży, żadnej innej pod ręką nie miał. Za usługę i żarówkę mechanik policzył sobie 10 zł.
Potrzeba było zaledwie kilku minut, by po naprawie samochodu mechanik zorientował się, że padł właśnie ofiarą prowokacji urzędu skarbowego. Właściciel warsztatu ukarany został mandatem o wysokości 500 zł, ale go nie przyjął, w związku z czym sprawa trafiła do sądu. Ten uznał co prawda mechanika winnym popełnienia wykroczenia, ale też stwierdził, że szkodliwość czynu była znikoma i odstąpił od wymierzenia kary. Od decyzji sądu odwołała się jednak naczelniczka Urzędu Skarbowego w Bartoszycach, która chciała ukarać mechanika grzywną w wysokości 600 zł. Na szczęście i tym razem sąd stanął na wysokości zadania i oddalił apelację naczelniczki.
Mechanik z Bartoszyc nie stracił ostatecznie ani złotówki, ale w całej sprawie nie chodzi o ewentualne kwoty kar, ale o sposób działania urzędów skarbowych w Polsce. Urzędnicy nad Wisłą częstokroć nie tylko nie potrafią współpracować z przedsiębiorcami i wspierać ich w działaniu, ale wciąż stawiają się w roli srogiego ojca, który doszukuje się błędów i który karze za każde najmniejsze posunięcie. Chodzi o to, żeby ruchy polskiego przedsiębiorcy skrępować, kreatywność ograniczyć i żeby zmusić go do traktowania skarbówki jak wyroczni, która dzieli i rządzi podług swojego uznania.
Choć Polska jest członkiem Unii Europejskiej od 14 lat, to polscy urzędnicy dużo powinni się jeszcze od swoich pobratymców nauczyć. Najlepiej by było, gdyby polskich urzędników wysłać na szkolenie na Wyspy Brytyjskie - do Wielkiej Brytanii lub do Irlandii. To właśnie tam klimat do prowadzenia biznesu uznawany jest za najlepszy w Europie, a urzędnicy nie tylko nie przeszkadzają przedsiębiorcom w wytyczaniu nowych kierunków rozwoju, ale wręcz pomagają im w realizacji ambitnych planów. W Irlandii i Wielkiej Brytanii przedsiębiorca nie pyta urzędnika „czy”, tylko „jak” może coś zrobić, a gdy napotyka na przeszkodę, to urzędnik stara mu się pomóc znaleźć najlepsze w danej sytuacji rozwiązanie.
W języku polskim funkcjonuje pojęcie „szoku kulturowego”. Wydaje się, że powinno się tam też znaleźć miejsce dla pojęcia „szok biznesowy”, który najlepiej opisałby przepaść, jaką od mentalności urzędników w wysoko rozwiniętych gospodarkach dzieli jeszcze typowa mentalność urzędników nad Wisłą.
Agnieszka Moryc Dyrektor Zarządzająca Admiral Tax www.admiral.tax

Komentarze są wyłączone.